W lipcu tego roku, godziny przed końcem „roboczej” kadencji parlamentu (patrząc po liczbie pozostałych posiedzeń), w Sejmie znalazł się projekt ustawy o ograniczeniu biurokracji i barier prawnych. Jednym z jego flagowych rozwiązań miała być likwidacja obligatoryjnej formy pisemnej dla umowy leasingu. Projekt był przez wiele lat lobbowany przez branżę leasingową i w końcu znalazł finał w złożonym do parlamentu projekcie ustawy.

 

Niestety, mimo że kadencja się jeszcze nie skończyła, jest już praktycznie przesądzone, że nie zostanie on uchwalony. Projekt nie znalazł się w porządku obrad Sejmu na posiedzeniu w dniach 16-17 i 30 sierpnia 2023 roku, które jak na razie jest ostatnim posiedzeniem w grafiku sejmowym. Należy się spodziewać, że będzie jeszcze jedno posiedzenie, ale to za mało, żeby przeprocesować projekt wraz z udziałem Senatu. Konieczne jest bowiem jedno posiedzenie z czytaniami w Sejmie, potem posiedzenie w Senacie oraz kolejne posiedzenie Sejmu rozpatrujące ewentualne poprawki Senatu.

 

Zgodnie z art. 709(2) Kodeksu cywilnego, zawarcie umowy leasingu następuje w formie pisemnej pod rygorem nieważności. Projekt przewidywał możliwość zawarcia umowy leasingu w formie dokumentowej. Do zachowania dokumentowej formy czynności prawnej wystarcza złożenie oświadczenia woli w postaci dokumentu, w sposób umożliwiający ustalenie osoby składającej oświadczenie. Dokumentem jest każdy nośnik informacji umożliwiający zapoznanie się z jej treścią. Wynika to z art. 77(2) oraz art. 77(3) Kc. Nowelizacja umożliwiałaby zatem zawieranie umów leasingu w różnego rodzaju formach elektronicznych – np. za pośrednictwem poczty elektronicznej, przesyłania zeskanowanych dokumentów.

 

Mimo wielu lat starań branży leasingowej i dealerskiej, w przypadku tego projektu ewidentnie zabrakło czasu i woli politycznej do jego uchwalenia. Najpierw sprawa była odkładana, a gdy projekt przepisów już powstał, to niestety znalazł się w ustawie o ograniczeniu biurokracji i barier prawnych zawierającej dziesiątki rozwiązań prawnych dla innych branż i do której „ktoś” dodał zapisy rozszerzające instytucję czasowego wycofania pojazdu z ruchu. To okazało się kością niezgody i zablokowało przypuszczalnie cały projekt. Przeciwko rozszerzeniu wystąpili ubezpieczyciele, branża recyklingu pojazdów oraz Komisja Nadzoru Finansowego. Proponowane przepisy zakładały, że auto można byłoby wycofać na okres od 2 do 24 miesięcy, z możliwością przedłużenia do 48 (obecnie 12 i wyłącznie z powodu naprawy poważnych uszkodzeń). Z kolei ponowne dopuszczenie do ruchu nie wymagałoby dodatkowego badania technicznego. Dzięki wycofaniu z ruchu posiadacz pojazdu płaciłby jedynie 5% składki za ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych. Zdaniem autorów projektu, dzięki zmianom właściciele niektórych pojazdów, np. kamperów, wykorzystywanych tylko w czasie wakacji, będą mogli zaoszczędzić na kosztach OC ppm.

 

Kwestię czasowego wycofania z ruchu można oceniać różnie. Z pewnością dla kierowców byłyby to korzystne zapisy. Opór ubezpieczycieli jest tutaj jednak zrozumiały, ponieważ doszłoby do pewnego zmniejszenia przypisów z polis. Obiektywnie patrząc, zapisy te mogłyby być także wodą na młyn szarej strefy, a czasowe wycofanie mogłoby stanowić bezkosztową „przechowalnię” dla aut które dawno powinny trafić do stacji demontażu.

 

Pozostaje jedynie lobbować za projektem zmiany formy umowy leasingu w nowej kadencji, co zapewne będzie najwcześniej możliwe na początku przyszłego roku.